Mój wielki dzień.

Dziś mój pierwszy lot samolotem w tym roku. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie to, że już środek lata. Jest 31 lipca 2020. Wstałam o 1:45, właściwie nawet nie spałam z emocji. Godzina jazdy na lotnisko i chwilę po 5:30 wzbijam się nad Krakowem. Kupiłam z tej okazji specjalną maseczkę z dobrym filtrem. Trochę ciężko się w niej oddycha, przez co lot nieco mi się dłuży. Po raz pierwszy wzięłam miejsce z dodatkową przestrzenią na nogi. Nie dla nóg, chociaż im to też jest ‘na rękę’. Nie chciałam nie siedzieć w tłumie. Mój plan się powiódł, bo w promieniu kilku metrów są dosłownie trzy osoby.  Lot ciągnie się w nieskończoność.

Właśnie, nie powiedziałam gdzie lecę. A przecież dziś spełniam jedno z moich największych podróżniczych marzeń. Kiedy zobaczyłam pierwsze zdjęcie z tego miejsca i sprawdziłam, że to nie fotomontaż, wiedziałam, że muszę je zobaczyć na żywo. To najpiękniejsze miejsce na Ziemi – Archipelag Lofotów w Norwegii. Ostrzegam, bo po wygooglowaniu zapada w pamięć na zawsze. Nie spodziewałam się, że polecę tam w tak dziwnych czasach.

tromso
Okolice Tromso z okna samolotu

Lot w czasie pandemii. Jak dolecieć na Lofoty?

Samolot jest prawie pusty, ludzie boją się latać. Jeszcze nie do końca wiadomo, na ile to bezpieczne. Nie zapełniła go nawet niezwykła cena biletu, bo tylko 39zł. Tak, mówię o bezpośrednich lotach z Polski daleko za koło podbiegunowe. Ekscytacja nadchodzącymi dniami zabiła we mnie niepokój. Rozglądam się, chyba wszyscy jadą do pracy – nikt nie ma turystycznych plecaków, ani ubrań. Nie licząc maseczek, nie zauważyłam jakichś specjalnych procedur.

Lot powoli dobiega do końca. Trzy godziny w powietrzu i mam wrażenie już jestem w całkiem innym świecie. Z okna widać ośnieżone szczyty. W Tromso ląduję około dziesiątej. Miasto jest bramą do Arktyki. Dzisiaj moją bramą, choć będę jechać samochodem na południe. Marzę by kolejnym razem przesiadać się tutaj prosto na  Svalbard. Pasażerowie spokojnie wysiadają kolejno, rzędami. Każdy stara się nie zabierać drugiemu przestrzeni.  To chyba jeden z nielicznych plusów koronawirusa. Podczas kołowania samolotu, nikt nie stoi mi nad głową i nie wyciąga nerwowo bagaży z górnej półki. Szkoda, że trzeba było takich okoliczności. Szybka kontrola paszportowa i oficjalnie stawiam kroki daleko za kołem podbiegunowym. 

Edit: po powrocie napisałam obszerny przewodnik:

1 Comment

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *